Pół roku minęło

Pół roku minęło może nie “jak jeden dzień” ale zleciało. Z okazji naszej “półrocznicy” uznałem, że napiszę kilka słów o tym jak to się odbyło.

14 sierpnia 2007 roku — tę datę będę całe życie pamiętać. Tego dnia ożeniłem się z Anią.

Nie będę pisać o wszystkich przygotowaniach weselnych bo było tego dużo (o tym, że warto mieć zapasowe koszule na wesele dowiedziałem się raptem kilka dni przed własnym weselem) i pisanie o nich zajęłoby mi kilka dni. Nie chcę także pisać o tym jak i gdzie poznałem Anię bo to nasza sprawa jest.

Pamiętnego wtorkowego poranka skończyłem tworzenie wizytówek na stoły weselne (tak by każdy widział gdzie ma usiąść) i znalazłem kogoś do wycięcia ich oraz zleciłem kolejnym osobom ich rozłożenie na stołach. Później nieco odpoczynku, prysznic i nadszedł czas “wbić” się w strój weselny (czytaj: garnitur, kamizelka, musznik) i odebrać Pannę Młodą z rąk osób pomagających jej się ubrać. Kwiatki w butonierkę i ruszyliśmy na sesję zdjęciową. Muszę przyznać, iż robienie zdjęć przed ślubem odpręża — można zapomnieć o młynie związanym z przygotowaniami i zająć się sobą i swą “drugą połówką”.

Później kolejna przerwa na odpoczynek i wyjazd na mszę świętą — w naszym przypadku był to kościół pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego. Tego co czułem jak zobaczyłem ile osób czeka na nas nie da się chyba opisać… Udaliśmy się na zachrystię podpisać papiery i do kościoła — teraz wiem co czuje Pan Młody w trakcie wchodzenia do środka — gdy wszyscy patrzą na Parę Młodą jak idzie do ołtarza. W trakcie przysięgi małżeńskiej śmiało rzekłem sakramentalne TAK i staliśmy się małżeństwem wobec Boga.

Po mszy przyjmowaliśmy życzenia — wiele osób życzyło nam potomstwa (z reguły zaczynającego się od syna) — a co nam wyszło to się okaże może już za miesiąc-dwa (jeśli nasze maleństwo się ładnie ustawi przy USG).

Następnie goście udali się do Domu Weselnego a my pokrążyliśmy po okolicy tak by wszyscy zdążyli przyjechać przed nami :) Tutaj nastąpiło tradycyjne przywitanie chlebem i solą, po czym przeniosłem Anię przez próg a ponieważ czułem się pewnie z nią na rękach to zrobiłem obrót dookoła własnej osi — tyle, że tego prawie nikt nie widział ;(

Po obiadku nadszedł czas na pierwszy taniec — pokazaliśmy gościom czego nauczyliśmy się na kursie tańca — czyli klasycznie walc angielski. Podobno zrobiliśmy niezłe wrażenie na gościach ;) Tu muszę przyznać iż zespół “Muzykanci” zaskoczył nas jakością wykonania utworu — szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę fakt, iż uczyli się go jeden dzień. Po prostu brzmieli fantastycznie.

Co do tańczenia to w trakcie wesela Muzykanci zaskoczyli mnie ponownie. Otóż razem z walcem (MP3) wysłałem im także informację, iż utwór “Wyginam śmiało ciało” ze ścieżki dźwiękowej filmu “Madagaskar” jest bardziej w moim typie muzycznym. W pewnym momencie prowadzący zapowiedział piosenkę przygotowaną specjalnie dla mnie i był to właśnie ten utwór — w dodatku dla zespołu było to zaledwie drugie wykonanie. Powyginałem więc ciało śmiało i pognałem pod prysznic bo pot lał się ze mnie strumieniami.

Po północy jak to na weselach bywa odbyły się oczepiny — kilka zabaw w ciekawych wersjach (odmiennych od innych wesel na których byłem). Potem wjechał tort i impreza kręciła się dalej.

Wesele skończyliśmy około godziny 4-5 rano gdy już mało kto miał siły ruszać się po parkiecie. Duża zaleta w tym leży po stronie zespołu — grali tak dobrze, że siedzenie przy stole zamiast tańczenia nie miało sensu. Dawno nie bawiłem się tak dobrze na weselu (a w tym roku to było czwarte już).

Chcę przy okazji podziękować:

wesele